wtorek, 22 grudnia 2015

Andrzejki - Babia Góra

          Jakiś czas temu, czyli dokładnie andrzejki spędziłem inaczej niż zwykle. Z racji tego, że nie mam żadnych Andrzejów w znajomych nie wybrałem się nigdzie na imprezę. Za to pojechałem wraz z kumplem w góry. Jak i rok temu tak samo teraz postanowiłem wejść na Babią w zimie ( choć jeszcze nie kalendarzowej ). Tym razem jednak w nocy,by być na szczycie o wschodzie słońca. Raz już byłem na wschodzie, ale w lecie. Teraz poziom trudności level wyżej.


Warunki średnie. Od samego początku lekko pruszył śnieg. Widoczność zatrzymywała się na granicy kilku ośnieżonych płatków przed nami. Później nieco przestało. Do samego schroniska na Markowych Szczawinach szliśmy sami, nikogo nie mijając. W schronisku było trochę osób, z racji imprezy andrzejkowej dzień wcześniej. Wiatr aż tak nie dawał się we znaki. Wiedzieliśmy, że dużo gorzej będzie dopiero od ok 1500 mnpm. I tak też było. Kilkaset metrów przed szczytem strasznie wiało, do tego widoczność spadła do kilku / kilkunastu metrów. Szlak był wydeptany, więc szliśmy po śladach wcześniejszych osób. Nie chcieliśmy wyjść na górę zbyt wcześnie, by nie czekać za długo na wschód i nie marznąć. Dlatego wcześniej robiliśmy kilka pit-stopów.







Samo wyjście ok, szlak trochę wydeptany, trochę miejscami oblodzony. Buty trekingowe to zupełne minimum jakie trzeba mieć na przejście. Ja żałuję jednak, że nie wyposażyłem się wcześniej w raki. Dopiero po przyjeździe zacząłem patrzeć na tego typu sprzęty. I z tego co widzę nie są to drogie rzeczy. Nawet niewielkie kolce pod butami dałyby radę w babiogórskie warunki. Zawsze to zminimalizowanie poślizgu. A nie jest to śmieszna sprawa, bo 3 razy leżałem na deskach, właśnie po poślizgnięciu :) Przy złym upadku nietrudno cokolwiek sobie naciągnąć lub złamać

Na górze i tak byliśmy prawie godzinę przed wschodem. Wiatr wiał niemiłosiernie, a my schowaliśmy się za murkiem, opatuleni w śpiwór. Herbatka, czekolada i chwila na ogrzanie rąk. Póki jeszcze można cokolwiek wyciągnąć z kieszeni. Po pół godzinie niewielkiego ruchu zaczęły zamarzać nam stopy i ręce. Próbowaliśmy się na wszelki sposób rozruszać, np. skacząc. Nie my jedyni porządnie marzliśmy, bo po innych na górze też było widać chęć rozgrzania się. Widoczność bardzo słaba. Już wiedzieliśmy, że nie będzie pięknych widoków wschodu. Poczekaliśmy do planowanej godziny zero i uciekliśmy na dół. Dosłownie, bo trzeba było schować się przed tym okropnym wiatrem w dolnych partiach góry. Ręce jeszcze pół biedy, ale zamarznięte palce u nóg to coś czego na maksa nie lubię.

Droga w dół to już schodzenie bez czołówek. Słońce zaczęło przebijać się przez chmury.

Wyprawa udana. Polecam każdemu!

3 komentarze:

  1. Widać warunki dopisały :D Świetna wyprawa!

    OdpowiedzUsuń
  2. Super opis i zdjęcia ;) Widać wyprawa udana, czekam na kolejne wpisy.

    OdpowiedzUsuń
  3. Wyprawa udana, ale pogoda zawsze mogłaby być lepsza :)

    OdpowiedzUsuń